poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Długa Ziemia.

W ramach mojego ostatniego odkrycia chcę się podzielić moimi przemyśleniami na temat nowej książki współpisanej przez Terry`ego Pratchetta.
Samego Pratchetta uwielbiam w dawkach hurtowych. I z racji tego, że często czytam te same książki kilka razy to właśnie Pratchett jest dla mnie numerem jeden wśród autorów, bowiem jego książki są jak kopalnia złota. Z każdym nowym przeczytaniem, kiedy staję się bardziej obyta kulturowo, odkrywam coś nowego, co jest w dodatku genialne w swej prostocie i często spać nie mogę, zastanawiając się czemu Absolut nie obdarzył mnie podobnym geniuszem ;-)

Jedna z nowszych książek, dorwana zupełnie przez przypadek, a trafiona w dziesiątkę to właśnie "Długa Ziemia", którą Pratchett pisał wraz z Stephenem Baxterem, znanym brytyjskim autorem książek science-fiction.
W pierwszej chwili jakoś nie byłam przekonana do kupienia książki, nie przepadam za SF, zdecydowanie bardziej przemawia do mnie przeszłość niż przyszłość. Jednak postanowiłam zaryzykować i opłaciło się.

Akcja książki to splot wydarzeń opisany z różnych punktów widzenia, głównie oczami Joshuy Valiente, który jest naturalnym przekraczającym.
A co to takiego, owe przekraczanie? Wszystko zaczyna się od naukowca, który opracował urządzenie zwane krokerem, składające się z przełącznika i obwodów prowadzących do ziemniaka. Tak, dobrze przeczytaliście, ziemniaka.
Posiadanie takiego urządzenia pozwala na przekraczanie alternatywnych wersji Ziemi, które różnią się od siebie nieznacznie i jest ich niezliczona ilość. Wszystkie tak naprawdę nie są zamieszkane przez ludzi.

Powoduje to oczywiście ogromny chaos, rządy boją się zamachów, ludzie porzucają pracę i przenoszą się na inne ziemie, upada gospodarka, policja nie radzi sobie z zapanowaniem porządku... I tak dalej,resztę doczytajcie sami. 

Zdecydowanie mocnym plusem tej książki jest właśnie pokazanie społeczeństwa rozwiniętego ekonomicznie, które porzuca wszystko i wraca do korzeni, ponieważ żadna siła nie potrafi przenieść między ziemiami żelaza. Ludzie muszą nauczyć się znów tego, o czym dawno zapomnieli - jak polować, jak rozpalać ognisko,jak wydoić krowę... Teoretycznie każdy z nas uważa, że da sobie radę w takich warunkach, jednak to właśnie powoduje u bohaterów pewnego rodzaju fascynację tym, co znają tylko z opowieści lub telewizji, że niejako zmuszeni są do zmierzenia się z tym w rzeczywistym świecie.

Mechanizmy działania stada są pokazane w książce tak naprawdę w kilku sytuacjach, jednak uderzają w czytelnika i powodują, że zaczynamy się zastanawiać "co by było gdyby...". Wnioski potrafią być pesymistyczne, jednak być może takie pojednanie się z naturą to coś, co dzisiejszemu światu potrzebne.

Nie ma tutaj typowego Pratchettowskiego absurdalnego humoru (prócz ziemniaka), bardzo ciekawie zbudowana jest także postać sztucznej inteligencji, która wędruje wraz z Joshuą po światach. Jest to inkarnacja tybetańskiego mechanika, który jest współwłaścicielem największej korporacji na świecie w roku 2030.

Książkę można pochłonąć w kilka dni, ja jednak celowo dawkowałam sobie przyjemność czytania jej po trochę.
Słabym punktem natomiast jest niezwykle kulawe zakończenie. Po takich rewelacjach na początku książki czytelnik spodziewa się fajerwerków na koniec, natomiast zakończenie mnie rozczarowało. Jest urwane w połowie, bez nadziei na następną część.

Mimo wszystko polecam nie tylko fanom Pratchetta :-)

wtorek, 23 kwietnia 2013

Indyjskie inspiracje.


W ramach przymusowego dnia wolnego w pracy podzielę się z Wami moimi własnymi przepisami na kurczaka po indyjsku oraz na ziemniaki z ciecierzycą i curry. Obydwa przepisy stworzone przypadkiem, z tego co akurat było pod ręką.

Kurczak po indyjsku

Jedyną jego komplikacją jest zdobycie mieszanki przypraw garam masala, reszta składników do kupienia w każdym sklepie.

Składniki (na 4 osoby):
500 g fileta z kurczaka
4 ząbki czosnku
pół czerwonej cebuli
łyżeczka ghee lub masła
łyżka przecieru pomidorowego
łyżeczka garam masala
400 g ryżu jaśminowego
4 łyżki jogurtu
dla amatorów ostrych smaków można dodać pół ostrej papryczki


Na patelnię dajemy masło, czekamy aż zacznie skwierczeć. Czosnek i cebulę  siekamy bardzo drobno i wrzucamy na masło, podsmażamy na małym ogniu, aż delikatnie zbrązowieje. Do tego dodajemy garam masalę (opcjonalnie także papryczkę), wrzucamy kurczaka pokrojonego w dowolne kawałki (paski lub kosteczkę), podkręcamy ogień i obsmażamy kurczaka. Następnie dolewamy odrobinę ciepłej wody i proceder ten powtarzamy kilka razy, kiedy woda trochę odparuje. Jeśli jest potrzeba to zagęszczamy sos łyżką wody. Ponieważ sos ma niezachęcający kolor to dodajemy przecier pomidorowy dla koloru. Ryż gotujemy w lekko osolonej wodzie aż do miękkości.
Przed podaniem można zrobić kleks z jogurtu na sosie :-)

Ziemniaki z ciecierzycą i curry

Dorwałam ciecierzycę w puszce, także nic z nią nie robiłam, prócz odsączenia. Danie jest niezwykle sycące i nadaje się także jako urozmaicenie obiadu, a nie tylko osobna potrawa.


Składniki (dla 4 osób):

8 średnich ziemniaków, obranych i ugotowanych
1 puszka ciecierzycy
2 łyżki curry
1 łyżka papryki mielonej
sól i pieprz

Banalne w swoim wykonaniu, wystarczy ugnieść ziemniaki na puree, dodać odsączoną ciecierzycę i wymieszać z przyprawami.


Bon Apetit!



niedziela, 21 kwietnia 2013

Szybki świat.


Refleksją na temat gonienia dnia wczorajszego napełnił mnie niesamowicie pracowity tydzień. Złapałam się na tym, że trudno jest się zatrzymać i tak naprawdę wbrew sobie często brałam na głowę coraz więcej obowiązków. Trudno powiedzieć, czy chcę tym komuś udowodnić, że potrafię, czy robię to by udowodnić coś sobie.

Nie lubię długotrwałej stagnacji. Dla mnie jeśli coś się dzieje to dopiero wtedy czuję, że żyję. Jednak odczuwam na sobie pewną presję współczesnego świata, że powinnam robić wszystko ponad siły, ponad wszelkie możliwe normy. Tak zwani tytani pracy w końcu są postrzegani niezwykle pozytywnie w naszym świecie, są szanowani i postrzegani jako osoby, które odniosły sukces. Płacą jednak za to wysoką cenę.

Czy naprawdę warto jest tak pędzić i nie mieć czasu choćby na podziwianie tak wytartego banału jak zachoód słońca? Niby taki jest codziennie, a jednak za każdym razem wygląda inaczej i na nowo zapiera dech w piersiach.
Czy naprawdę strona materialna życia spycha na bok potrzeby duchowe? Dlaczego obecnie główną wartością życia jest ilość wirtualnych zer na koncie w banku?

Zawsze powtarzałam, że hardcory to moja specjalność i twierdziłam że należy chwytać jak najwięcej, bo w końcu życie jest tylko jedno, jednak teraz jestem zwolenniczką tezy, iż należy czasem przystanąć i złapać oddech, przeżyć życie jak najpiękniej.
Dlatego zachęcam Was, byście zatrzymali się nad widokiem czegoś pięknego i po prostu chłonęli. W końcu przyszła wiosna :-)


wtorek, 2 kwietnia 2013

Konserwa modowa.


Ostatnio staram się eksperymentować z modą. Mierzę nowe fasony, próbuję odnaleźć się w kolorach, w jakich sądziłam zawsze, że nie jest mi do twarzy. Zaczęłam określać się modowo, nie biegnę bezmyślnie za pastelami, ubierając się w nie od stóp do głów, tylko myślę sobie "Chcę mieć brzoskwiniowy naszyjnik" i zaczynam na taki polować.
Na zakupach spędzam dwa razy więcej czasu bo staram się mierzyć wszystko, co podoba mi się na wieszakach i niestety 3/4 to zupełne niewypały (ostatnio spróbowałam piękną zieloną sukienkę z koronkowym dekoltem, aż się roześmiałam jak zobaczyłam ją na sobie), jednak dzięki temu koryguję swoje własne "must have".

Nigdy nie miałam sezonowych must have`ów, raczej wymarzone na podstawie filmów/zdjęć oraz różnych innych źródeł rzeczy, których potem z uporem maniaka szukam w sklepach. Co ciekawe, ostatnio okazało się, że na fali mody na biało-czarne zestawy moja długoletnia miłość do pasków gdzieś zniknęła i teraz postanowiłam schować na dno szafy łupy z poprzednich lat, aż przestaną być modne i tak często spotykane na ulicach miast czy choćby blogach o modzie. Wtedy dopiero zacznę je nosić.

Z racji poprzedniej pracy musiałam być na bieżąco z trendami, co raczej mnie do nich zniechęcało. Przykładem jest nieprzemijająca popularność kolory seledynowego, szumnie nazywanego obecnie miętą, w którym większości Polek jest po prostu bardzo nie do twarzy i tak naprawdę nikną w tłumie pasteli. Ja - naturalna blondynka przefarbowana obecnie na rudo, ale z nadal bardzo jasną karnacją w mięcie wyglądam jakbym występowała w "The Walking Dead".
Dlatego pastele zawsze staram się podkręcać kolorem bardziej zdecydowanym, jednak w tej samej gamie.

Jednocześnie uważam, że jestem dość konserwatywna, jeśli chodzi o styl ubierania się. Wybieram klasyczne fasony, eksperymentując raczej z kolorami i tkaninami. Wciąż jest dla mnie obowiązkowe ubierać białą koszulę na egzaminy i żakiet na rozmowę o pracę, a na imprezę zaszaleć z cekinami. Bez dodatków czuję się nieubrana, zdecydowanie podzielam zdanie, że to właśnie one czynią nasze stroje kompletnymi.

Jestem przeciwniczką niedbania o siebie. Zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. Moim zdaniem dres to strój dopuszczalny jedynie do uprawiania sportów, nawet po domu staram się nie chodzić w ubraniach, w których czuję się źle. Wolę spędzić cały dzień w piżamie niż założyć dres. Tak samo nie potrafię zrozumieć mężczyzn ignorujących istnienie mydła i uznawanie, że naturalny zapach potu przyciąga kobiety. Panowie, naprawdę nie tędy droga.
Jednocześnie nie twierdzę, że należy zawsze biegać w szpilkach i w wieczorowym makijażu, należy po prostu o siebie dbać, na tyle by nie uciekać przed własnym widokiem w lustrze.

Rzeczy, których nigdy w życiu nie założę:
- Emu/Ugg shoes
- Crocsy
- szpilki wyższe niż 15 cm
- bluzy z polaru
- dziecinne piżamy z kotami w kolorze majtkowego różu
- majtkowy róż
- creepersy
- plastikowa biżuteria w kolorach neonowych
- przymałe żakiety
- spodnie z obniżonym krokiem
- bezkształtne sukienki
- geometryczne wzory
- bluzki z bufiastymi rękawami

Rzeczy na których punkcie szaleję:
- czarne ubrania w rozsądnych ilościach naraz
- stabilne obcasy
- baleriny
- kolczyki
- czerwona szminka niekoniecznie na wieczór
- dopasowane spodnie
- spódnice wszelkiej maści
- t-shirty z fajnymi napisami
- miksowanie stylów
- ciekawe detale
- klasyczna biała koszula w stylu Mii Wallace
- połączenie granatu ze złotem
- nasycone fiolety
- kobaltowe dodatki
- kolorowe paznokcie


Rzeczy od których jestem uzależniona:
i kupuję niekontrolowanie...
- Biżuteria
- Lakiery do paznokci
- Buty
- Pomadki do ust
- bazowe bluzki





Miłe złego początki.


Każde działanie potrzebuje motoru i stąd właśnie postanowiłam założyć blog. Będzie się tutaj wiele działo i trudno powiedzieć, co będzie dominować. Myślę, że okaże się to w praniu :-)


Dlaczego tak, a nie inaczej? Lubię dzielić się przemyśleniami na różne tematy, a że czasem słowa same się proszą o napisanie to gdzieś musi powstać miejsce, gdzie będą lądować. Szuflada biurka (a raczej folder komputera..) już nie wystarcza.


Bijou - ponieważ jestem uzależniona od biżuterii. Ponadto jestem sroką i nic co się błyszczy nie jest mi obce. Nie mam ulubionych trendów, wybieram dla siebie zawsze to w czym od razu się zakocham. A potem sprawdzam metkę i niektóre miłości przetrwają do kasy, inne muszą zaczekać. Zasada, którą wpoiła mi moja rodzicielka na wieloletnich zakupach, to moje motto zakupowe: "Jeśli nie jesteś do czegoś przekonana to idź do domu i prześpij się z tym. Jeśli dana rzecz ci się przyśni to znaczy, że powinnaś po nią wrócić". W 90% ta zasada sprawdza się znakomicie i często sprawia, że nie kupuję niepotrzebnych rzeczy.

Mam ponad 40 par kolczyków i to nie jest moje ostatnie słowo. Bez nich czuję się nieubrana. 

Dlaczego po francusku? Ponieważ uwielbiam Francję, język, kulturę, modę, Moulin Rouge, Paryż, szampana, makaroniki Laduree, francuską kuchnię... Francja zawsze miała dla mnie niezwykły urok, tak naprawdę odkąd obejrzałam Disneyowską wersję "Dzwonnika z Notre Dame" jako pięcioletnie dziecko.


W gotowaniu lubię eksperymentować, ale w granicach moich norm. Jako dziecko byłam wybredna i trudno mi teraz przekonać się do różnych składników, które znielubiłam wtedy. Generalnie nie jem niczego, co mi dobrze nie pachnie. Staram się otwierać na nowe smaki, jednak mam świadomość, że dopiero się uczę. Wolę gotowanie, bo mogę w nim improwizować, a nie trzymać się dokładnie przepisu jak w pieczeniu.


 

Template by BloggerCandy.com