Koniec roku się zbliża i postanowiłam tym samym nieco zmniejszyć obroty. Nie pracować tyle, nie stresować się, zadbać o zdrowie i skupić się na priorytetach, a nie rozdrabniać się na małe.
Jednocześnie w tym roku strasznie się cieszę na święta, bo zdążyłam się za nimi wytęsknić. Więc wraz z współlokatorkami śpiewamy piosenki świąteczne, kupiłyśmy własną choinkę (i różowe światełka!) i postanowiłyśmy zrobić mini-wigilię w mieszkaniu.
Nie będę robić postanowień noworocznych, ponieważ i tak nigdy się nie spełniają. Zamiast tego wolę sobie postawić kilka celów, które zamierzam zrealizować. Przede wszystkim dojrzałam do zrobienia prawa jazdy, chcę rozejrzeć się za fajną pracą, która będzie mnie rozwijać, chcę pojechać w wakacje nad morze, za którym tak tęsknię od kilku lat, chcę zapełnić super przepisami książkę kucharską, którą dostałam od Siostry na urodziny.
Podsumowanie tego roku? Tyle się działo, że aż nie ogarniam jak to wszystko zmieściło się w jednym roku! Przede wszystkim studia, które są w tym momencie najważniejsze i które naprawdę chcę skończyć, choć chwilowo muszę się ogarnąć. Wiem, że mnie rozwijają, fascynują i mam poczucie, że idę do przodu.
Patrząc z dystansu lubię także moją pracę, a przede wszystkim pozytywnych ludzi, których w niej poznałam i to, że daje mi jakąś stabilizację finansową, może nie taką, jakiej bym już chciała, jednak po przemyśleniu kilku pomysłów stwierdzam, że na chwilę obecną zadowala mnie to co mam.
Moje życie prywatne, które w końcu jest w punkcie, w jakim bym chciała, aby było i sprawia, że jestem szczęśliwa naprawdę pierwszy raz od kilku dobrych lat. Ciężko było i ciężko o to walczyliśmy, ale jest super.
Powrót do rzeczy, które dawniej mnie zajmowały i które zajęły miejsce tańca, który chyba nie działa na mnie już tak jak działał kiedyś. Może to dojrzałość, a może właśnie niedojrzałość, ale pewna epoka w moim życiu się zakończyła i jestem z tego zadowolona.Jedyne co nadal mnie ciągnie do tańczenia to uczenie innych.
Za to powrót do RPG i rozwijanie swojej wyobraźni daje mi znów satysfakcję oraz jednocześnie pozwala wrócić do lat młodzieżowych, do których mam sentyment. Lubię odnawiać siebie, niekoniecznie definiować się na nowo.
Odliczajcie więc dni do Świąt i do Nowego Roku, bo warto! Podsumujcie swój rok, zatrzymajcie się na moment i powiedzcie sobie sami, czyż to nie był udany 2014?
P.S. Na zdjęciu ja mierząca komplet w znanej sieciówce, który tylko w czarno-białym wygląda dobrze, bo w kolorze był cały w kolorowe cekiny i czułam się jak z cyrku wyjęta...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przemyślenia małe i duże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przemyślenia małe i duże. Pokaż wszystkie posty
środa, 3 grudnia 2014
środa, 24 września 2014
Niestereoptypowo.
Wiele razy w życiu mama mówiła mi, żebym zachowała odrobinę konformizmu. Dziwne? Powinna mówić, bym miała w sobie dozę nonkonformizmu.
W tym właśnie jest problem, że ja i wiele osób z moich najbliższych idziemy pod prąd. Nie idziemy na studniówkę (bo wszyscy idą), nie kupujemy tych samych butów, jakie noszą inni, nie marzymy o ślubach w aranżacji wiejskiej z limuzyną i sukienką za dziesięć tysięcy. Nie chodzimy do cioci na imieniny, bo "się" chodzi, nie wybieramy studiów, na które idą wszyscy, bo jest po nich praca, no godzimy się na robienie w życiu czegoś wbrew sobie, bo są z tego pieniądze. Nie zakazujemy i nie robimy awantur o decyzje drugiej osoby.
Wiele razy w życiu oberwałam za wyrażanie własnych poglądów. Wiele osób z tego powodu mnie znielubiło, bo byłam pod prąd. Nie dla samej zasady bycia pod prąd (bo to już szeroko zakrojone hipsterstwo ;)), a dlatego, że nie boję się mówić, że coś mi nie pasuje. Dlatego nie tańczę na weselach, na imprezach unikam wódki, chodzę ubrana kolorowo, śmieję się głośno, odzywam się do ludzi w komunikacji miejskiej, nie oglądam sportu (nawet jak Polacy wygrywają).
I dziękuję tym osobom, które wspierają się w tym, by być pod prąd i być z tego dumnym.
P.S. Sesja poprawkowa nad głową, dlatego twórczo myślę i myję okna, żeby się nie uczyć. Stąd też ten post.
W tym właśnie jest problem, że ja i wiele osób z moich najbliższych idziemy pod prąd. Nie idziemy na studniówkę (bo wszyscy idą), nie kupujemy tych samych butów, jakie noszą inni, nie marzymy o ślubach w aranżacji wiejskiej z limuzyną i sukienką za dziesięć tysięcy. Nie chodzimy do cioci na imieniny, bo "się" chodzi, nie wybieramy studiów, na które idą wszyscy, bo jest po nich praca, no godzimy się na robienie w życiu czegoś wbrew sobie, bo są z tego pieniądze. Nie zakazujemy i nie robimy awantur o decyzje drugiej osoby.
Wiele razy w życiu oberwałam za wyrażanie własnych poglądów. Wiele osób z tego powodu mnie znielubiło, bo byłam pod prąd. Nie dla samej zasady bycia pod prąd (bo to już szeroko zakrojone hipsterstwo ;)), a dlatego, że nie boję się mówić, że coś mi nie pasuje. Dlatego nie tańczę na weselach, na imprezach unikam wódki, chodzę ubrana kolorowo, śmieję się głośno, odzywam się do ludzi w komunikacji miejskiej, nie oglądam sportu (nawet jak Polacy wygrywają).
I dziękuję tym osobom, które wspierają się w tym, by być pod prąd i być z tego dumnym.
P.S. Sesja poprawkowa nad głową, dlatego twórczo myślę i myję okna, żeby się nie uczyć. Stąd też ten post.
czwartek, 23 maja 2013
Naturalna zawiść.
Przeraziła mnie wczoraj sytuacja jaka zaistniała wobec tekstu Sandry Borowieckiej w "Wysokich Obcasach".
Choć nie, bardziej przeraziły mnie komentarze. Przejrzałam ich trochę i naprawdę zdecydowana większość uważa, że 24-letnia osoba sobie za dużo wyobraża, chcąc zarabiać więcej niż 1200 zł brutto.
Nie uważam, że w życiu cokolwiek mi się należy. Nie oczekiwałam nigdy, że po skończeniu szkoły otworzą się przede mną wszystkie wrota świata wysokich zarobków. Ba, ja nawet nie oczekuję wysokich zarobków, które miałyby mi zapewnić dom z basenem i trzy samochody. Mam w życiu inne priorytety i nie chcę zagarniać forsy, byle ją mieć.
I znajdując jedną, drugą czy trzecią pracę godziłam się na pracowanie na pół etatu czy za pensję podstawową. Bo uważałam, że moje umiejętności oraz doświadczenie nie dają na razie szans na nic więcej.
Faktem, który uważam za upokarzający jest to, że w Polsce wielu pracodawców uważa, że umowa o pracę i 1200 brutto to ogromna łaska i że młodzi powinni na kolana padać przed takimi szansami. I zamieszczają oferty z pracą dla sekretarek, warunek to maximum 18 lat i 10 lat doświadczenia. Takie kwiatki zdarzało mi się znaleźć.
I nie wiem, czy jest to żart czy jakaś tragikomedia, że praca staje się dla ludzi powodem do frustracji, że sięgają się każdego możliwego zajęcia, byle móc zarobić na mieszkanie i jedzenie. Bo taka pensja nie starcza nawet na odłożenie pieniędzy. Często nawet musimy korzystać z pomocy rodziców, co też nie jest zadowalające.
Być może jesteśmy pokoleniem straconym przez nasze nadzieje na lepszą przyszłość. Być może nie potrafimy doceniać tego co mamy. Ale pędzący dookoła nas świat, gdzie w państwach ościennych mamy przykłady znajomych czy rodzin, które nie wypruwają sobie flaków i żyją godnie sprawia, że mamy swoje aspiracje.
W mojej opinii pani Borowiecka nie zachowała się z klasą. Świadczy o tym choćby tekst przesłany z błędami ortograficznymi (chyba że to wina znanej i lubianej redakcji GW) lub niegrzeczna odpowiedź na propozycję pana Kurasińskiego. Z jednej strony rozumiem Jej frustrację, bo sama, szukając kolejnej połówki etatu mam dość i myślę tylko o tym, że gdzieś indziej byłoby łatwiej. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Z drugiej strony rozumiem komentujących Jej tekst - nie jest tak że wszystko się nam należy, bo jesteśmy młodzi.
Przeraża mnie jednak ta ogromna ilość zawiści, jadu, jaki bije z każdej strony w dziewczynę, która odważyła się być głosem swoich rówieśników. I powiedziała głośno, że nie podoba się Jej to, co się tutaj dzieje. I pod tym również ja się podpisuję.
niedziela, 21 kwietnia 2013
Szybki świat.
Refleksją na temat gonienia dnia wczorajszego napełnił mnie niesamowicie pracowity tydzień. Złapałam się na tym, że trudno jest się zatrzymać i tak naprawdę wbrew sobie często brałam na głowę coraz więcej obowiązków. Trudno powiedzieć, czy chcę tym komuś udowodnić, że potrafię, czy robię to by udowodnić coś sobie.
Nie lubię długotrwałej stagnacji. Dla mnie jeśli coś się dzieje to dopiero wtedy czuję, że żyję. Jednak odczuwam na sobie pewną presję współczesnego świata, że powinnam robić wszystko ponad siły, ponad wszelkie możliwe normy. Tak zwani tytani pracy w końcu są postrzegani niezwykle pozytywnie w naszym świecie, są szanowani i postrzegani jako osoby, które odniosły sukces. Płacą jednak za to wysoką cenę.
Czy naprawdę warto jest tak pędzić i nie mieć czasu choćby na podziwianie tak wytartego banału jak zachoód słońca? Niby taki jest codziennie, a jednak za każdym razem wygląda inaczej i na nowo zapiera dech w piersiach.
Czy naprawdę strona materialna życia spycha na bok potrzeby duchowe? Dlaczego obecnie główną wartością życia jest ilość wirtualnych zer na koncie w banku?
Zawsze powtarzałam, że hardcory to moja specjalność i twierdziłam że należy chwytać jak najwięcej, bo w końcu życie jest tylko jedno, jednak teraz jestem zwolenniczką tezy, iż należy czasem przystanąć i złapać oddech, przeżyć życie jak najpiękniej.
Dlatego zachęcam Was, byście zatrzymali się nad widokiem czegoś pięknego i po prostu chłonęli. W końcu przyszła wiosna :-)
wtorek, 2 kwietnia 2013
Miłe złego początki.
Każde działanie potrzebuje motoru i stąd właśnie postanowiłam założyć blog. Będzie się tutaj wiele działo i trudno powiedzieć, co będzie dominować. Myślę, że okaże się to w praniu :-)
Dlaczego tak, a nie inaczej? Lubię dzielić się przemyśleniami na różne tematy, a że czasem słowa same się proszą o napisanie to gdzieś musi powstać miejsce, gdzie będą lądować. Szuflada biurka (a raczej folder komputera..) już nie wystarcza.
Bijou - ponieważ jestem uzależniona od biżuterii. Ponadto jestem sroką i nic co się błyszczy nie jest mi obce. Nie mam ulubionych trendów, wybieram dla siebie zawsze to w czym od razu się zakocham. A potem sprawdzam metkę i niektóre miłości przetrwają do kasy, inne muszą zaczekać. Zasada, którą wpoiła mi moja rodzicielka na wieloletnich zakupach, to moje motto zakupowe: "Jeśli nie jesteś do czegoś przekonana to idź do domu i prześpij się z tym. Jeśli dana rzecz ci się przyśni to znaczy, że powinnaś po nią wrócić". W 90% ta zasada sprawdza się znakomicie i często sprawia, że nie kupuję niepotrzebnych rzeczy.
Mam ponad 40 par kolczyków i to nie jest moje ostatnie słowo. Bez nich czuję się nieubrana.
Dlaczego po francusku? Ponieważ uwielbiam Francję, język, kulturę, modę, Moulin Rouge, Paryż, szampana, makaroniki Laduree, francuską kuchnię... Francja zawsze miała dla mnie niezwykły urok, tak naprawdę odkąd obejrzałam Disneyowską wersję "Dzwonnika z Notre Dame" jako pięcioletnie dziecko.
W gotowaniu lubię eksperymentować, ale w granicach moich norm. Jako dziecko byłam wybredna i trudno mi teraz przekonać się do różnych składników, które znielubiłam wtedy. Generalnie nie jem niczego, co mi dobrze nie pachnie. Staram się otwierać na nowe smaki, jednak mam świadomość, że dopiero się uczę. Wolę gotowanie, bo mogę w nim improwizować, a nie trzymać się dokładnie przepisu jak w pieczeniu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)