sobota, 19 grudnia 2015

Kobiety upadłe

W mojej nowej pracy znów mam do czynienia z ludźmi, w dodatku w ilości masowej. Przewija mi się przed oczami całe spektrum społeczeństwa, w dużej mierze, całe szczęście, podobnego mentalnie do mnie.

I po raz kolejny widzę, jak kobiety stają się narzędziem dla mężczyzn, w każdym z tego spektrum. Sytuacje, gdzie kobieta nosi mężczyźnie portfel, piastuje opiekę nad kartami, pamięta jego pin, pakuje zakupy, kiedy mężczyzna stoi i patrzy jak kwota na paragonie rośnie są dla mnie nieco zbyt częste. Mało tego, kobietę nawet do wypełnienia formularza wysyłają, może jak płacą to ich już reka boli...

Nie zrozumcie mnie źle. Takie sytuacje, gdzie widzę, że para jest dla siebie partnerami, że jedna osoba robi jedno, podczas gdy druga drugie są okej.
Ale myślę, że sytuacja, w której kobieta jedna ręką pakuje zakupy, druga płaci, trzecia trzyma dziecko i dzierzy torebkę są sytuacjami, które nie powinny mieć miejsca tak często. Oraz wyraz frustracji kobiety, kiedy jej partner wesoło zajada się fast foodem, obserwując jej robienie z siebie maszynkę wielofunkcyjną.

Z życzeniami wesołych świąt życzę Wam pomocnych w świątecznych zakupach partnerów.

środa, 11 listopada 2015

5 błędów, które popełniamy na siłowni.

Ostatnio zaczęłam chodzić na siłownię. Bardzo wiele osób decyduje się na tą aktywność, zapominając o tym, że do każdego rodzaju aktywności potrzebne jest przygotowanie. Efektem braku umiejętności ćwiczenia są różne choroby i uszkodzenia, na które się narażamy. Nie jest to oczywiście reguła, jednak widzę wiele osób, które uczyły się zasad już dawno odrzuconych przez trenerów.


1. Pulsowanie ruchu - jeszcze mnie tak uczono w szkole średniej, że należy się pochylić z rękami do dołu i pulsować ruch, by się rozciągnąć. Lub wygiąć w bok i również pulsować. Takie ćwiczenie może doprowadzić do naderwania mięśni i ogromnego bólu. Dużo zdrowiej i bezpieczniej jest rozciągać się w rytm oddechu, tzn. z każdym oddechem pogłębiać ruch.

2. Brak odpowiedniej rozgrzewki - dużo osób wychodząc z szatni po prostu wskakuje na bieżnię i zaczyna biec lub siada do sztangi i zaczyna ją podnosić. Później płaczą jak to boli kręgosłup i jakie mają zakwasy. ZAWSZE przed wysiłkiem należy rozgrzać organizm, tzn. doprowadzić oddech do przyspieszenia, przygotować mięśnie na pracę, rozgrzewając je. Można się także nieco porozciągać, ale...

3. Zapomniany streching - ...pamiętajmy, że najmocniejsze rozciąganie powinniśmy zarezerwować na po treningu. Wtedy mięśnie są odpowiednio przygotowane do trwałego rozciągnięcia, nie narażamy się również na naciągnięcie czegoś i niwelujemy zakwasy.

4. Zakwasy - często gęsto słyszę, że zakwasy są dobre. Że to znak, że pracowaliśmy i daliśmy się z siebie wszystko. Słyszałam różne teorie, trochę poczytałam i osobiście uważam, że zakwasy są znakiem przetrenowania organizmu i dania z siebie nie tylko wszystkiego, ale aż za dużo. Z pustego i Salomon nie naleje, więc wylewanie ostatnich potów na siłowni jest niezdrowe i niepożądane. Od razu zaznaczę, że zakwasy dla mnie to okropny ból w mięśniach, który nie daje nam funkcjonować. Jeśli czujemy swoje mięśnie nieruszane od dawna dzień po treningu to nie są to zakwasy, o których mówię, że są niezdrowe. Zdrowe czy nie, jedno jest pewne - nie należy trenować siłowo na zakwaszonych mięśniach. Można je wymasować, lekko rozciągnąć, ale tak naprawdę najlepiej jest dać sobie dwa dni przerwy w treningach i następnym razem dać sobie popalić w rozsądnych dawkach.

5. Za częste ćwiczenia- wiadomo, człowiek jest taki, że chce schudnąć od razu, nadbudować mięśnie błyskawicznie i po dwóch dniach ćwiczenia zrobić szpagat. Ponieważ chcemy tych efektów natychmiastowych narzucamy sobie trenowanie codziennie. I o ile nie przygotowujemy się do maratonu lub sport nie jest naszą codziennością od dziecka, to naprawdę powinniśmy ćwiczyć maksymalnie 3 razy w tygodniu. Lub codziennie, ale w małych dawkach. Z pewnością codzienne, trzygodzinne treningu nie są dla przeciętnych ludzi, bo zwyczajnie nie wytrzyma tego nasz organizm.

Wszystkie te punkty są wytycznymi na podstawie moich rozmów z trenerami wszelkiej maści i na podstawie własnych doświadczeń. Można się z nimi śmiało nie zgadzać.

wtorek, 15 września 2015

Kurczak po prostu.

Macie jakieś ukochane smaki z przeszłości?
Ja mam  kilka,, które wspominam z rozrzewnieniem.
Jajecznicę z żołnierzykami z chleba, serwowaną z ciepłym kakao przez Babcię. Zupa-nic robiona przez Mamę. Barszcz wigilijny, nad którym co roku aż kaszlemy radośnie z powodu ilości czosnku i pieprzu... Kaczkę w pomarańczach Taty i  królika w śmietanie na urodzinach Babci.

Ale też jednym z moich smakowych wspomnień jest wspomnienie z czasów gimnazjalnych, kiedy to gościłam tydzień w Iwanofrankowsku u rodziny jednej z osób z wymiany uczniowskiej, organizowanej przez moją szkołę.
Codziennie serwowano mi tam genialny, a zarazem prosty makaron z kurczakiem w sosie śmietanowym. Niby banał, przepisów jest mnóstwo, ale ten jeden smak był dla mnie nieuchwytny do momentu, kiedy przestałam myśleć o wiernym odtworzeniu przepisu, a po prostu gotowałam. I tak przypadkiem udało mi się zrobić dokładnie taki sam obiad, jaki jadłam kilka lat temu. Wrzuciłam pierwszy przepis na blog, jednak tutaj kilka zmian wpłynęło zupełnie na smak tego dania.

Kurczak "po ukraińsku" po updatowaniu

Składniki:
500 g piersi z kurczaka
szklanka bulionu drobiowego
pół opakowania śmietany kwaśnej
serek typu philadephia
2 ząbki czosnku
2 łyżki mąki
makaron dowolny (spaghetti, tagliatelle, penne)
sól, pieprz, zioła prowansalskie, gałka muszkatołowa


Czosnek siekamy drobno, smażymy na odrobinie oliwy, aż nieznacznie zbrązowieje. Pokrojonego w kostkę kurczaka dodajemy do czosnku, obsmażamy. W czasie smażenia kurczaka w garnku podgrzewamy bulion wymieszany z mąką do momentu zagęszczenia go, zmniejszamy ogień i po chwili dodajemy śmietanę, 2-3 łyżki serka i przyprawy do smaku. Gotujemy makaron w osolonej wodzie.
 Kurczaka wraz z czosnkiem dodajemy do sosu, gotujemy 5 minut. Gotowy makaron nakładamy na talerz, polewamy sosem, można ozdobić bazylią.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Feministki są brzydkie.


26 sierpnia to Światowy Dzień Równości Kobiet. Data przywołująca na myśl znany wszystkim feminizm. Ale czy naprawdę wiemy to co wiemy?

Słysząc "feminizm" wiele osób myśli sobie "walka o prawa wyborcze kobiet". Na lekcjach historii temat ten jest poruszany pobieżnie i nauczyciele chcą wbić uczniom głównie ten aspekt ruchów feministycznych do głowy.

Potem przychodzi na myśl nieogolona pod pachami, obcięta na łyso, w zgrzebnym worku aktywistka, bluzgająca na mężczyzn i twierdząca, że bez nich sobie świetnie radzi. Albo coś w ten deseń.

Pierwsza wizja się już praktycznie zdezaktualizowała w krajach zachodnich - prawa wyborcze posiadamy, nikogo nie dziwi kobieta głosująca. Trudno jest utożsamiać się z sufrażystkami, jeśli mamy pokolenia, dla których wyrażanie własnego zdania przez kobietę jest codziennością.

Same kobiety boją się wizji numer dwa i nie chcą być z taką utożsamiane, z taką co się nie maluje, pluje na sukienki i wysokie obcasy. Stąd reakcje wyśmiewania, stąd społeczna przygana dla kobiety przyznającej się do bycia feministką.

Dlaczego jest to takim wstydem? Tak naprawdę każda pracująca kobieta jest feministką, bo nie degraduje siebie do roli tylko żony i matki, jak dawniej bywało. Samodzielne finansowo kobiety to feministki. Kobiety, które swoim życiem nie potwierdzają trwających kilka wieków stereotypów kobiety.

Ja jestem feministką. Pracuję, uczę się, maluję się, tańczę publicznie, nie obcięłam włosów na krótko, chcę mieć dzieci, uwielbiam gotować i robię wszystkie rzeczy, na które mam ochotę, bo zwyczajnie mogę.

Akcja #jestemjednaznich to uczczenie przez polskie blogerki Światowego Dnia Równości Kobiet, by walczyć z stereotypową wizją feministek. Akcja organizowana przez ich4pory.pl

niedziela, 23 sierpnia 2015

Beleco.

Tak. Mieszkamy razem drugi miesiąc. Sytuacja pracowo-mieszkalna popchnęła nas nieco w tym kierunku, do którego nieuchronnie zmierzaliśmy i który zdążyliśmy przedyskutować.

http://amandafrances.com
Tyle, że myśleliśmy raczej o perspektywie roku, a nie paru miesięcy.

Wiecie jak to jest. Mówi się, że dopiero mieszkanie ze sobą egzaminuje związek. Jest to prawda w stu procentach.
Wiele osób pyta mnie, jak to jest. Kurczę, ciężko łatwo odpowiedzieć na to pytanie.
Z jednej strony, nareszcie nie muszę gór przenosić, by zmieścić w grafiku randkę połączoną z dwugodzinną podróżą w dwie strony do nieodległego od Krakowa miasta. A i K. nie musi kombinować, czy da radę przenocować, czy musi lecieć z powrotem do domu.

A jednak przez większą część tego czasu wspólnego dzielenia przestrzeni się kłóciliśmy. Apogeum absurdu osiągnęliśmy robiąc awanturę o wejście K. w brudnych klapkach do pokoju, podczas gdy on upierał się, że raczej je wniósł pod biurko, niż w nich wszedł.

Ale nie byłabym człowiekiem z zakrętem historycznym, by nie uświadomić sobie, jaką wspaniałą rzeczą jest życie w XXI wieku. Dawniej były mierne szanse na zamieszkanie z sobą przed ślubem, więc para często przeżywała katusze dostosowania się do siebie podczas początków małżeństwa, co nie jest za szczęśliwym wspomnieniem.
Nie ma to jednak samych plusów - przecież przez tą łatwość prześlizgiwania się przez ważne momenty życia często podejmujemy wybory bardzo powierzchowne, bez zastanowienia, z myślą, że przecież zawsze można zerwać i uciec przez drugą osobą na drugi koniec świata.

Pomimo tego, a może właśnie dlatego kłótnie zdarzają się rzadziej, zaczynamy się oswajać i egzystować wspólnie, a nie jak swoje przeciwciała.

Życzę Wam wszystkim przetrwania pierwszego miesiąca i kłótni o beleco.

czwartek, 30 lipca 2015

Przepis na: spaghetti carbonara.

Uświadomiłam sobie dnia dzisiejszego, że zasób internetowy wręcz przelewa się od różnych przepisów na spaghetti carbonarę. Jedni plują, że z jajkiem jest "nieprawdziwe", inni że dodanie śmietanki to grzech, a niektórzy nie wyobrażają sobie nie dodania natki pietruszki.

Myślę sobie jednak, że trudno jest powiedzieć "byłem/am we Włoszech, jadłam prawdziwe spaghetti carbonara i to jest jedyne prawdziwe". Bo to trochę jak z przepisami na bigos, co gospodyni to inne, czasem spotykamy bigos z wędzonymi śliwkami, innym razem z dodatkiem żubrówki. I kto komu powie, że któryś z nich jest jedyny i prawdziwy?

Dlatego, choć słoneczna Italia jeszcze mnie nie oglądała, opracowałam własny przepis na spaghetti carbonarę i powiem bez fałszywej skromności - dla mnie jest idealny. Może dlatego, że wiąże się z tworzeniem tego przepisu jedno z moich najmilszych wspomnień.
Jedno mogę zagwarantować - jeśli ugotujecie coś takiego to wasza druga połówka, rodzina czy znajomi będą zachwyceni.

Przepis dla dwóch głodnych osób:
pół opakowania makaronu spaghetti
200-300 g boczku wędzonego (jeśli zdobędziecie pancettę to wzbogaci jedynie smak, ale z uwagi na cenę nie robię carbonary w ten sposób)
1 cebula
3 ząbki czosnku
200 ml śmietanki słodkiej 30%
200* ml białego wina, najlepiej wytrawne lub półwytrawne
100 ml bulionu warzywnego
1 jajko
300 g sera**

*- 100 ml wlewamy do sosu, 100 ml jest zawsze dla kucharza...
** - wiadomo, najlepiej parmezanu, ale ja czasem dodaję edamskiego lub goudy, więc pozostawiam dowolność stanu lodówki.

Kroimy boczek na paski lub w drobną kostkę, drobno siekamy cebulkę i dwa ząbki czosnku. Odkrawamy skórę z boczku, którą kładziemy na patelni, tłuszcz z niej oraz z boczku wystarczy by się ładnie wszystko usmażyło. Zdejmujemy z patelni zrumieniony boczek, w zależności od lubianego efektu można odsączyć z tłuszczu i będzie chrupiący, albo i nie.
Na patelni po boczku smażymy drobno pokrojoną cebulkę i czosnek do złotego koloru, podlewamy połową szklanki wina, połowę szklanki wina wypijamy spokojnie. Dolewamy do cebulki z winem bulionu, kiedy wino trochę odparowało. Dusimy do odparowania mniej więcej połowy objętości sosu, wyłączamy na 20 minut.

Osobno w misce mieszamy starty ser, jajko, śmietankę, dodajemy szczyptę gałki muszkatołowej, sporą ilość pieprzu, odrobinę soli. Odstawiamy.
Makaron gotujemy al dente, nie hartujemy wodą, tylko odcedzamy. Łączymy składniki z miski z sosem z cebulką, mieszamy z gorącym makaronem do uzyskania kremowej pasty.
Serwujemy w głębokich talerzach, na wierzch dajemy boczek i listki świeżej bazylii.


piątek, 17 lipca 2015

Komunikacja inaczej.

Było już wiele różnych postów z hejtami i pluciem na młodych za nieustępowanie starszym miejsca w pojazdach komunikacji miejskiej. Jest też kampania społeczna, w Krakowie bardzo pięknie ludzie ustępują starszym, zniedołężniałym i czasem nawet kobietom w ciąży. (U Bomabyćmrucznie można coś niecoś na ten temat poczytać)

Ale ja dzisiaj o czymś innym. Mianowicie, sytuacja dnia dzisiejszego, upał jak nie wiem, toczy się tramwaj numer 8. Ponieważ byłam nieco obładowana, zmęczona i jadę do końca trasy tramwaju, a w wagonie miejsca w trzy i trochę to próbuję usiąść.
Właśnie, próbuję.
Ponieważ wokół miejsc wolnych rój kobiet młodych i nastoletnich, stojących jak,za przeproszeniem, zwierzęta na polu. Nie ruszą się, nie zajmą tych miejsc, żeby ludzie mogli swobodnie wsiąść do autobusu, a osoby chcące zając miejsca jakoś je zająć.

I stąd moje pytanie - czy nie sprowadziliśmy sytuacji do lekkiego absurdu, że w tramwaju na kilkanaście miejsc większość osób stoi i utrudnia wsiadanie i wysiadanie innym, ponieważ w razie gdyby ktoś bardziej do tego uprzywilejowany wsiadł, to będzie miał mnóstwo miejsca.

Stąd mój mały, może nic nie znaczący apel. Ludzie, zacznijcie myśleć logicznie o wszystkich ludziach i nie utrudniajcie innym życia.


wtorek, 30 czerwca 2015

Życie na walizkach.

Zawsze mi się marzyło, by przeprowadzki wyglądały jak w The Sims. Kupujesz nowy dom, a simy wsiadają w taksówkę i magiczne ich rzeczy pojawiają się w nowym domu.

http://www.houseofspirit.pl


Przeprowadzałam się łącznie trzynaście razy w swoim dwudziestoparoletnim życiu. To sprawia, że na myśl o przeprowadzce robi mi się źle w żołądku i kombinuję co tylko się da, by tego uniknąć.

Postanowiłam jednak ostatniego dnia czerwca podzielić się z Wami podstawowymi zadaniami związanymi z przeprowadzkami, byście mogli uniknąć wielu nerwów.

Przede wszystkim znajdź transport. Czy będzie to znajomy z dużym samochodem i odrobiną wolnego czasu, czy taksówka (uwaga, taksówkarze bywają niezbyt mili i potrafią bez cienia zażenowania patrzeć, jak podenerwowana dziewczyna gania co chwila na 4 piętro po swoje rzeczy i nawet tego do samochodu nie raczą wpakować) czy profesjonalny wóz transportowy (polecam przy przewozie mebli takie rozwiązania, bo studenckie przeprowadzki z rzeczami osobistymi spokojnie można załatwić samochodem osobowym). Dogadaj się na odpowiednią godzinę i dzień, by zgrać to z oddaniem jednego mieszkania i wprowadzeniem się do drugiego.

Spakuj się. I tu zaczynają się schody.
W co najlepiej się pakować?

Mnie zawsze najwygodniej było w kartony, które zdobywałam w sklepach odzieżowych w galeriach handlowych (wystarczyło ładnie uśmiechnąć się do ekspedientki, dla niej to zawsze mniej roboty wynoszenia kartonów na śmietnik), względnie w duże i mocne worki na śmieci (dobre na ubrania, pościel). Rzeczy szklane zawijałam w podkoszulki, by nie wydawać zbędnych pieniędzy na folie bąbelkową, rzeczy elektroniczne najlepiej w oryginalne pudełka, albo w odpowiedniej wielkości kartony. Najlepiej też opisać kartony, jak w amerykańskich filmach, by potem nie rozpakowywać majtek w kuchni, a rzeczy z łazienki w salonie. W miarę możliwości zapakuj ubrania czyste, jednak bądź przygotowany na zabranie torby ubrań do prania lub mokrych z suszarki. Najpotrzebniejsze w nowym miejscu rzeczy spakuj do walizki, by móc rozpakować je jako pierwsze.

Dla mnie pakowanie się również jest zawsze okazją do wyrzucenia zbędnych mi przedmiotów, bo wożenie ze sobą ulotek z pizzy do innej dzielnicy/miasta jest kompletnie zbędne.Dzięki temu też będzie ci łatwiej posegregować przedmioty do kartonów.

Posprzątaj po sobie swój pokój, ogarnij z lokatorami łazienkę i kuchnię. Jeśli nikt się nie sprowadza na twoje miejsce możesz również wyłączyć wodę i gaz po ustaleniu tego z właścicielem mieszkania. Pozakręcaj również grzejniki. Zostaw po sobie porządek, jaki zastałeś wprowadzając się do mieszkania.

W dzień przeprowadzki ubierz się w ubrania, które możesz zabrudzić i które będą wygodne, zorganizuj przenoszenie rzeczy do wozu transportowego i zapakuj go bez gorączkowego biegania, ze świadomością, że przecież zawsze możesz pojechać na dwa razy. Najlepiej przeznaczyć na przeprowadzkę cały dzień.
Stresowanie się dodatkowe przeprowadzką jest tylko powodem do wybuchów złości i kłótni, a to ostatnie co powinieneś mieć na głowie.

W nowym mieszkaniu rozpakuj się partiami, najlepiej również przeznaczając na to dzień lub chociaż całe popołudnie. Z doświadczenia wiem, że najlepiej przeprowadzać się w weekend.

*Urządź parapetówkę w nowym miejscu i ciesz się fajnym, nowym miejscem :-)

A jakie wy macie doświadczenia z przeprowadzaniem się?

piątek, 6 marca 2015

Posklejajmy się.

Trafiłam wczoraj na artykuł o złamanym pokoleniu ludzi w wieku 19-24 lata. Ponieważ mieszczę się w tym zakresie to dało mi to nieco do myślenia i postanowiłam podzielić się tymi przemyśleniami.



W artykule głównie wypowiada się psycholog rozwojowy, która zarzuca dwudziestolatkom brak motywacji, brak chęci rozwoju i brak celu w życiu, porównując ich do trzydziestolatków, którzy generalnie zapierniczają, żeby osiągnąć w życiu to co chcą, nie patrząc na koszty.

Zgadzam się z tym. Ale częściowo. Między moim pokoleniem, a pokoleniem trzydziestolatków stoi w Polsce na przykład reforma szkolnictwa, która dała nam rok za mało na podjęcie decyzji o studiowaniu. Sama rzuciłam pierwsze studia i teraz uważam to za jedną z moich lepszych życiowych decyzji. Miałam odwagę to zrobić, potem mnie to załamało na dłuższy czas i rzeczywiście nie wiedziałam, co ze sobą począć. Kiedy jednak pozbierałam się z tej niemocy wybrałam kierunek studiów idealnie mi pasujący, przeprowadziłam się do miasta, gdzie żyje mi się lżej niż w poprzednim i generalnie patrząc z perspektywy na moje wcześniejsze życie, to stwierdzam, że teraz jestem w punkcie w jakim chciałam być. Choć w wieku osiemnastu lat nie wiedziałam, gdzie jest ten punkt.
Dlatego też mam wysoką tolerancję na brak motywacji osób, które niedawno skończyły liceum, poszły na studia wybrane w pośpiechu i które zrozumiały, że źle trafiły. Bo uważam, że lepiej jest coś zacząć i to porzucić w odpowiednim momencie, niż się męczyć za wszelką cenę i potem żałować zmarnowanych lat.

Nie widzę też sensu w słowach o dzieciach kapitalizmu, które wszystko miały. Tak, mój rower na komunię to góral, ale uczyłam się jeździć na składaku Siostry, tak jak moi koledzy i koleżanki. Pierwszy komputer w domu nie służył rozrywce, a pracy rodziców i rzadko miałam do niego dostęp na tak długo, jak marzyło moje młodzieńcze serce. Nie miałam w życiu konsoli telewizyjnej, XBoxa, PlayStation, bo nie miałam takiej potrzeby. Wiele zawdzięczam rodzicom, którzy zawsze dawali mi bardzo wiele rzeczy, których pragnęłam, ale nie uważam, że moje pokolenie to pokolenie roszczeniowe, które teraz od życia żąda pracy za nic.

Zresztą, uważam, że znanie własnej wartości na rynku pracy pokazuje pracodawcom, że młodzi ludzie nie będą godzić się na kłamanie przez telefon innym ludziom, czy pracę za 4 zł na godzinę, bo nawet młody człowiek bez doświadczenia nie powinien godzić się na takie warunki. Ba, żaden człowiek nie powinien godzić się na takie warunki pracy.

Jest też wiele prawdy w tym artykule. Często osoby kończące liceum chciałyby, aby to liceum nadal trwało. Żeby mama robiła kanapki na uczelnię, a pranie w magiczny sposób samo się prało i prasowało. Ciężkim zderzeniem z rzeczywistością jest mieszkanie bez rodziców, ale moim zdaniem jest to bardzo ważne doświadczenie, które pokazuje, że dom nie funkcjonuje sam i trzeba się nieco narobić, żeby mieć czyste skarpetki i co zjeść na kolację. Rozczarowania idące z dorosłym życiem potrafią młodych zetknąć brutalnie z rzeczywistością, jednak bardziej niepokojące jest to, że coraz więcej dwudziestolatków nie radzi sobie z tą brutalnością i ucieka przed nią. Wiem też, że nie każdy jest w stanie podnieść się z łóżka o własnych siłach i zrobić coś, by swoje życie utorować na wymarzoną ścieżkę.

Ze swojej strony chciałabym kopnąć na szczęście wszystkich młodych, którzy borykają się z brakiem motywacji do życia - tak naprawdę to wy musicie chcieć, aby się udało, bo nie uda się nigdy bez prób. Nie mówię, że będzie lepiej, bo to zależy od wielu czynników, ale zadajcie sobie pytanie - czy robię wszystko, co mogę, by być szczęśliwym?
 

Template by BloggerCandy.com