piątek, 10 maja 2013

Sama chemia i ekologia.

Jestem uczulona na uproszczony zwrot, że "wszystko jest teraz z chemią". Nawet ja, która jest ignorantem chemicznym, wiem, że sam człowiek jest chodzącym procesem chemicznym i nawet woda to chemia!

Niestety. Tak często spotykam się z tym tekstem, że rzucam się z zębami na osobę, która takowy głosi. Czy jest tak trudno powiedzieć, że produkt nie ma zbędnych barwników i konserwantów? Bo przecież tego głównie się boimy w dzisiejszych czasach. Od tego próbujemy uchronić nasze dzieci i nas samych.

Można sobie narzekać, jak to drzewiej było i jak nasze babcie chodziły po polach zbierać szczaw, jak robiły kompoty z przeróżnych owoców, jak dodawały ziemniaków do chleba, by bardziej zapychał żołądek... Przykładów można wymieniać nieskończone ilości.
Bardzo fajnie jest móc pozwolić sobie w dzisiejszych czasach na bieganie na pola po szczaw i spędzanie dni nad plewieniem warzywnika, tylko bądźmy sobie szczerzy, sami przed sobą - czy naprawdę jest to łatwiejsze niż znalezienie we własnym mieście targu z warzywami od rolnika i kupowanie tam dwa razy w tygodniu?
Moi rodzice mają własny warzywnik. Roboty jest przy tym sporo, sporo też satysfakcji. Jednak gdybyśmy chcieli hodować wszystkie warzywa i owoce to musielibyśmy mieć warzywnik wielkości małego boiska. Sporą część zakupów rodzice robią po prostu na targu, gdzie mają sprawdzonych przez lata rolników.
 Ja mieszkając sama starałam się kupować warzywa w mniejszych sklepach lub właśnie na targu, a nie w dużych marketach.

Uważam jednak, że w obecnych czasach nie da się uniknąć kupowania w supermarketach. Nie będę przecież siać pszenicy w ogródku, żeby sama sobie robić chleb. Wolę znaleźć niewielką piekarnię z smacznym chlebem i tam kupować. Nie wyhoduję pomarańczy na własny sok, tylko przeczytam skład soku sklepowego i sprawdzę, czy w ogóle zawiera owoce, czy po prostu jest to aromat z wodą.


Każdy z nas ma wybór, jak chce jeść. Czy łatwiej jest robić wszystkie zakupy w popularnym dyskoncie, czy przejść się zamiast tego po kilku sklepach i skompletować menu na cały tydzień.
Można kupić sos w proszku, a można zrobić go samemu. Można ugotować samemu rosół lub zrobić w kilka minut wywar z kostki.

Warto zebrać sobie kilka zasad własnego odżywiania i według nich się kierować, z czasem zwiększając ich ilość. Przedstawię Wam moje własne założenia, być może ktoś się tym zainspiruje :-) Założenia stosuję gdy sama decyduję o swoim menu, więc na razie część wisi na kołeczku i czeka na powrót.

1. Raz na tydzień robię wielki gar rosołu, który porcjuję i mrożę. Taki wywar wzbogaca każdą zupę i jest szybszy do rozmrożenia, niż do zrobienia każdego dnia na nowo.
2. Staram się zawsze mieć w domu podstawowe składniki oraz kilka zamrożonych produktów na czarną godzinę.
3. Robię plan menu tygodniowego i koniecznie listę zakupów przed wyjściem do sklepu.
4. Czytam zawsze skład produktu i wybieram te, które mają najkrótsze listy.

A jakie są Wasze zasady?

2 komentarze:

  1. Dodałabym jeszcze jedną rzecz: żeby zwracać uwagę na to, co po prostu jest w jakimś produkcie. Przykładowo, jeśli omijamy glutaminian sodu, to nie tylko jako dodatek do zupek chińskich, ale też w grzybach czy pomidorach, czy w drożdżach, czy wreszcie w sosie sojowym.

    Takie rozumowanie rzuca pewien cień na osoby obsesyjnie omijające wszelkie dodatki :-) Bo przecież jaka jest różnica, czy zjemy barszcz z sokiem z cytryny, czy z kwaskiem cytrynowym? Związek chemiczny jest ten sam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest też właśnie pewna pułapka, że obsesyjnie unikamy wszelkich nazw związków chemicznych w składzie. Generalnie ja się kieruję zasadą, że im mniejszy skład czegoś tym lepiej :)

    OdpowiedzUsuń

 

Template by BloggerCandy.com